Przeczytaj artykuły o wybranej marce
TEST: Fuerteventura zza kierownicy Alfy Romeo Stelvio
Od wielu lat żona namawiała mnie na jakiś wyjazd w „ciepłe kraje”, ja jednak jestem bardziej zimnolubny i stanowczo odmawiałem wyjazdów do Gracji, Hiszpanii, Turcji itp. Bardziej wolałem wybrać się do Danii, Szkocji, czy Islandii. W tym roku jednak uległem namowom żony i podczas ferii zimowych polecieliśmy wygrzać się na Wyspach Kanaryjskich, a konkretnie na Fuerteventurze. Postawiłem jednak warunek, że całego wyjazdu nie spędzimy na plaży i leżakach hotelowych, lecz wynajmiemy samochód i zwiedzimy całą wyspę. Żona się zgodziła, więc nie pozostało nam nic innego jak spakować walizki i udać się na tygodniowy urlop.
Samochód wynająłem przez internet z kilkudniowym wyprzedzeniem. Po pierwsze dlatego że jest to trochę tańsza opcja niż wypożyczanie auta w biurze, a po drugie mamy możliwość zapoznania się z całą flotą dostępną w wypożyczalni w interesującym nas terminie. Nie chciałem auta na cały wyjazd, Fuerteventura jest na tyle niewielką wyspą, że spokojnie można ją objechać w całości przez dwa dni i na dwie pełne doby wynająłem Stelvio. Dlaczego Alfa Romeo, gdy do wyboru miałem Volvo, Mercedesy, Jeepy i Audi? Otóż dlatego, że Stelvio zawsze mi się bardzo podobało, a do tej nie miałem możliwości przejechania się nią.
Naszą bazą wypadową na Fuerteventurze była turystyczna miejscowość Costa Calma. W tutejszym oddziale wypożyczalni aut odebrałem fotelik dziecięcy i kluczyki do czerwonej Alfy Romeo Stelvio. Na całym świecie samochody z wypożyczalni nie mają lekko, przeważnie są lekko zaniedbane i mają widoczne rysy i obtarcia. Alfa okazała się być utrzymana w niezłym stanie. Owszem na lakierze znalazłem kilka rys, lecz wnętrze było w idealnej kondycji. Dodatkowo Stelvio było bardzo dobrze wyposażone – skonfigurowano je w wersji Executive. Na pokładzie Alfy znalazły się m.in.: skórzane, podgrzewane fotele, dwustrefowa, automatyczna klimatyzacja, aktywny tempomat i system multimedialny Alfa Connect z nawigacją. Wnętrze utrzymano w ciemnej kolorystyce. Jedynym urozmaiceniem były drewniane wstawki na desce rozdzielczej, tunelu środkowym i boczkach drzwi.
Jak wspomniałem wcześniej, Stelvio zawsze mi się podobało. Agresywnie narysowany przód z charakterystycznym dla Alfy trójkątnym dziobem, atrakcyjna linia boczna, zgrabne proporcje i ładny tył okraszony dwiema potężnymi rurami wydechowymi przykuwają uwagę. Końcowy efekt dopełniają 19 calowe felgi i krwistoczerwony lakier nazwany Competizione Red.
Po zamontowaniu fotelika na tylnej kanapie można było ruszać w trasę. Ciekawostka – przycisk uruchamiający silnik nie znajduje się na desce rozdzielczej, czy kolumnie kierownicy, lecz umiejscowiono go na kierownicy. Trudno mi było się do tego przyzwyczaić i zawsze odruchowo szukałem go na desce rozdzielczej. Wnętrze Stelvio okazało się przestronne i ciche. Bez problemu zmieściły się w nim trzy osoby dorosłe i dziecko w foteliku. Każdy miał wystarczającą ilość miejsca na nogi i głowę. Skórzane fotele i kanapa były bardzo wygodne i zapewniały wysoki komfort podróży. Duży plus należy się wyciszeniu wnętrza i spasowaniu elementów. Podczas naszej podróży po wyspie sporą część trasy przejechaliśmy drogami szutrowymi. Na wybojach i tarkach nic we wnętrzu nie skrzypiało, nie dochodziły do nas też prawie żadne odgłosy z zewnątrz. Jedynie podczas przyspieszania słychać było dźwięk silnika. Bagażnik Stelvio ma pojemność 525 litrów, jest foremny i wyposażono go w podwójną podłogę. Znalazły się w nim dwa haczyki na torby z zakupami i gniazdko 12V.
Jazda drogami Fuerteventury jest przyjemna. Drogi są przeważnie w bardzo dobrym stanie, nie zaobserwowałem dziur, przełomów czy zapadających się studzienek. Spora w tym zasługa ciepłego klimatu, braku śniegu i mrozu, dzięki czemu asfalt nie niszczy się tak szybko jak w naszym kraju. Wyspa jest słabo zaludniona, jest co prawda sporo turystów, ale na pewno nie uświadczymy tu korków. Drogi są przeważnie szerokie i puste. No i nie ma TIRów! Wszystko to sprawia, że jazda jest przyjemna i bezstresowa.
Limity prędkości wynoszą: 50 km/h w terenie zabudowanym, 90 km/h poza terenem zabudowanym, 100 km/h na drogach ekspresowych i 120 km/h na autostradach. Dróg ekspresowych i autostrad na Fuerteventurze jest jak na lekarstwo, przeważają jednopasmowe drogi z szerokim poboczem. Zdarzają się też drogi szutrowe (zwłaszcza na południowym krańcu wyspy, na półwyspie Jandia). Styl jazdy mieszkańców wyspy jest zrelaksowany i nieśpieszny. Nikt nie wyprzedza na trzeciego, nie siedzi na zderzaku i nie trąbi. Jedzie się spokojnie i można podziwiać piękne widoki.
Niestety mało kto używa kierunkowskazów zarówno przy wyprzedzaniu, jak i w mieście np. podczas zjazdu z ronda. No i parkuje się praktycznie wszędzie, widziałem nawet auto zaparkowane na mini rondzie… Jest jednak zasada której wszyscy na wyspie przestrzegają – pieszy ma pierwszeństwo. Kierowcy zawsze zatrzymują się by przepuścić pieszych, nikt nie trąbi, nikt nikogo nie pogania, w tej kwestii pełna kultura. Jedynymi uczestnikami ruchu drogowego na których trzeba zwrócić szczególną uwagę są rowerzyści, którzy często jadą całą szerokością pasa we trzy, cztery osoby obok siebie. Szczególnie upodobali sobie krętą, górską trasę prowadzącą do miasta Betancuria.
Stelvio może być napędzane silnikiem benzynowym o mocy 200 lub 280 KM, lub dieslem o mocy 160, 190 lub 210 KM. Nasze Stelvio miało pod maską dwulitrową, turbodoładowaną jednostkę benzynową generującą 280 KM przy 5250 obrotach i 400 Nm przy 2250 obrotach. Moc na wszystkie koła była przekazywana za pośrednictwem automatycznej, ośmiobiegowej skrzyni biegów. Stelvio z tym silnikiem to bardzo szybkie i dynamiczne auto. Potrafi rozpędzić się w 5,7 sekundy do 100 km/h i osiągnąć 230 km/h. Brzmi nieźle, ale my nie potrzebowaliśmy wykorzystywać pełnego potencjału silnika i układu przeniesienia napędu. Już ułamek tego potencjału wystarcza do dynamicznego poruszania się. Podczas spokojnej jazdy wystarczyło delikatnie wcisnąć gaz, by auto od razu nabierało prędkości. Skrzynia tak dobiera przełożenia, by moc zawsze była dostępna. Ogólnie automatycznej skrzyni należą się duże brawa. Pracowała ona płynnie, niemal niezauważalnie. Biegi zmieniała bez szarpnięć i nie myliła się z odpowiednim doborem przełożeń. Dawno nie jeździłem autem z tak dobrą skrzynią automatyczną.
Stelvio prowadzi się pewnie i precyzyjnie zarówno na asfalcie, jak i na szutrze. Auto nie przechyla się zbyt mocno w zakrętach, a układ kierowniczy dostarcza sporo informacji spod przednich kół. Kierowca ponadto ma do dyspozycji system Alfa DNA umożliwiający wybór trybu jazdy i wpływający na podzespoły samochodu. Tryb D – dynamic, przyspiesza reakcję na wciśnięcie gazu oraz hamulców, usztywnia zawieszenie i zmniejsza wspomaganie kierownicy. Tryb N – natural, jest to tryb do codziennej jazdy, zapewniający wystarczającą dynamikę i wysoki komfort. Natomiast tryb A – advanced efficiency, kładzie nacisk na ekojazdę i zmniejsza zużycie paliwa. Podczas dwóch dni z Alfą niemal całą trasę przejechałem w trybie N, jedynie chcąc sprawdzić pełnię możliwości Stelvio ustawiłem tryb D na krótkim odcinku autostrady.
Nasze zwiedzanie Fuerteventury podzieliliśmy na dwa dni. Pierwszego dnia udaliśmy się na południe wyspy chcąc dość dobrze zwiedzić półwysep Jandia. W Costa Calma wjechaliśmy na drogę FV-2 prowadzącą na południe, w kierunku miejscowości Morro Jable. Droga biegnie tu wzdłuż wybrzeża, wznosi się i delikatnie opada. Już ta droga dostarczała wielu pięknych widoków, a przecież nie zjechaliśmy jeszcze z asfaltu i najlepsze dopiero przed nami. Tuż za Morro Jable skończył się asfalt i zaczął szuter. Szutrowa droga o długości 23 kilometrów miała nas doprowadzić do najpiękniejszej i najbardziej dzikiej plaży na wyspie – Plaży Cofete. W tym miejscu należy zaznaczyć, że większość wypożyczalni na Fuerteventurze zastrzega, że zwykłymi autami nie można zjechać z asfaltu i udać się na plażę Cofete. Informują, że wszelkie szkody powstałe poza asfaltem np. przebite opony, czy uszkodzone felgi nie podlegają ubezpieczeniu i trzeba będzie pokryć koszty naprawy z własnej kieszeni. Jeśli chcemy pojechać na plażę Cofete wypożyczalnie rekomendują auta 4x4 z oponami terenowymi np. Suzuki Jimny, Mitsubishi Montero, Land Rover Defender itp.
Wielu turystów podejmuje jednak ryzyko i jedzie na plażę Cofete nawet zwykłymi miejskimi autkami jak Fiat Panda, Fiat 500, Citroen C3 i Renault Clio. My również zaryzykowaliśmy, pojechaliśmy spokojnie, omijając wszelkie kamienie i większe nierówności. Droga nie była zbyt szeroka, ale bez problemu można było minąć auta nadjeżdżające z przeciwka. W połowie drogi zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym ze wspaniałym widokiem na plażę i pasmo górskie.
Z tego punktu droga biegła już w dół. Po kilkunasto minutowej przejażdżce serpentynami dotarliśmy do parkingu, zaparkowaliśmy Alfę i poszliśmy na plażę. Cofete urzeka od pierwszej chwili. Szeroka plaża o złotym piasku ma długość 12 kilometrów. Z jednej strony oblewają ją wzburzone wody Oceanu Atlantyckiego, z drugiej pasmo górskie odgradza ją od reszty wyspy. To świetne miejsce na odpoczynek i wsłuchiwanie się w szum oceanu. Niestety nie można się tu kąpać. Fale i prądy morskie są tu zbyt mocne, z tego względu wydano zakaz kąpieli.
Po dłuższej chwili odpoczynku na plaży ruszyliśmy dalej. To nie koniec szutrów na dziś, bo jedziemy na najbardziej na południe wysunięty fragment wyspy. Naszym celem jest latarnia morska Punta Jandia. Nie jest to tak uczęszczana droga jak ta prowadząca na Cofete. Przez niemal całą drogę nie minęliśmy innego auta. Parking pod latarnią morską był jednak pełny i miałem przez chwilę problem ze znalezieniem miejsca. W końcu udało się znaleźć odpowiednie miejsce i mogliśmy się udać na zwiedzanie. Zwiedzanie okazało się bardzo szybkie, gdyż latarnia była zamknięta, podobnie jak restauracja. Po obejściu latarni dookoła i zrobieniu kilku zdjęć udaliśmy się w kierunku Costa Calma.
Następnego dnia postanowiliśmy zwiedzić centralną i północną część wyspy. W Costa Calma wjechaliśmy na drogę FV-605, a w miejscowości Pajara skręciliśmy na FV-30 prowadzącą serpentynami do historycznej stolicy wyspy – miasta Betancuria. Po drodze zatrzymaliśmy się na dwóch punktach widokowych z których roztaczał się piękny widok na góry. Jak wspominałem wcześniej, drogę do Betancurii upodobali sobie rowerzyści. Podczas jazdy trafiliśmy na dwie grupki kolarzy, z których pierwsza jechała jeden za drugim przy prawej krawędzi drogi, druga grupka zaś jechała niemal całą szerokością drogi i nie za bardzo przejmowała się samochodami. Na szczęście wyprzedzanie obu grup rowerzystów poszło sprawnie i dość szybko dotarliśmy do miasteczka.
Betancuria to niewielkie, liczące około 800 mieszkańców miasteczko. Udaliśmy się na spacer malowniczymi uliczkami, wstąpiliśmy na lody i kawę do jednej z kawiarenek i posłuchaliśmy muzyki którą pewien starszy pan oparty o palmę grał wszystkim przechodniom. Następnie udaliśmy się na północ wyspy, na wydmy w pobliżu miasta Corralejo. Cała Fuerteventura cechuje się księżycowym, surowym krajobrazem. Nie ma tu krzewów, drzew (oprócz palm w miastach), tylko góry, ciemny piasek, kamienie i wszechobecne kozy których na całej wyspie jest 50-70 tysięcy sztuk.
Wydmy Corralejo to największa atrakcja północnej części Fuerteventury. Ciągną się one przez kilkanaście kilometrów wzdłuż wybrzeża. Ich złoty kolor i wysokość przypomina nieco wydmy w Łebie, jednak nie są to wydmy ruchome. Plotka głosi, że piasek na wydmach został przywiany przez wiatr z nieodległej (około 100 km) Afryki. W rzeczywistości jednak pochodzenie tego piasku jest inne. Są to głównie pokruszone muszle zwierząt morskich. Przez środek wydm biegnie droga asfaltowa wzdłuż której wyznaczono miejsca do parkowania. Zatrzymują się tu nie tylko samochody osobowe, ale również autokary wycieczkowe. My również zaparkowaliśmy Alfę na jednym z parkingów i poszliśmy przez wydmy w kierunku plaży.
Pozostała nam już tylko droga powrotna do Costa Calma. Wybaraliśmy trasę wzdłuż wybrzeża i po około półtorej godziny byliśmy na miejscu. Ile paliwa spaliła Alfa? Otóż po przejechaniu 371 kilometrów zatankowaliśmy do pełna i okazało się że do baku weszło 35 litrów benzyny. Łatwo wyliczyć, że daje to średnie spalanie na poziomie 10,6 l/100 km.
Po zatankowaniu przyszedł czas oddać Stelvio do wypożyczalni. Alfa okazała się być dobrym towarzyszem podróży. Bez problemu przewiozła nas przez całą wyspę, z czego dużą część trasy pokonaliśmy po szutrach. Przez cały czas Stelvio zapewniało wysoki komfort i bardzo dobre osiągi. Mam nadzieję, że jeszcze będzie mi dane przejechać się Alfą Romeo Stelvio, może tym razem w wersji Quadrifoglio ;)
Najważniejsze dane techniczne pojazdu: |
Alfa Romeo Stelvio 2.0 Turbo 280 KM AT8 Q4 Executive |
|
Zespół Napędowy |
Pojemność silnika |
1995 cm3 |
Ilość cylindrów / zaworów |
4 / 16 |
|
Moc maksymalna / przy obrotach |
280 KM / 5250 |
|
Moment maksymalny / przy obrotach |
400 Nm / 2250 |
|
Skrzynia biegów / ilość biegów |
automatyczna / 8 |
|
Napęd / Rodzaj paliwa |
4WD / Pb95 |
|
Osiągi |
Sprint 0-100 km/h / V-max (km/h) |
5,7 sek. / 230 km/h |
Zużycie paliwa: miasto / trasa / mieszane Zużycie paliwa z testu: miasto / trasa / mieszane* |
10,2 / 6,8 / 8,0 , / , / 10,3 |
|
Wymiary Nadwozia |
Rozstaw osi |
2818 mm |
Długość |
4687 mm |
|
Szerokość |
1903 mm |
|
Wysokość |
1671 mm |
|
Pojemność bagażnika / pojemność zbiornika paliwa |
525 l / 64 l |
|
Rodzaj nadwozia / masa własna |
SUV / 1660 kg |
|
Emisja CO2 |
186 g/km |
|
Ogumienie |
235/55 R19 |
|
Cena wersji podstawowej |
149 900 zł (Business 2.0 Turbo 200 KM AT8 Q4) |
|
Cena modelu testowego |
249 700 zł (Executive 2.0 Turbo 280 KM AT8 Q4+ dodatki) |
* Test przeprowadzony w dniach 22-23.01.2020 r. na dystansie 371 km.
Tekst: Piotr Zaleski / SA zdjęcia: Piotr Zaleski, Agnieszka Zaleska, Marcin Dziekoński
Komentarze: